wtorek, 28 sierpnia 2012

But butowi nierówny.... (cz. 1)

Czas na moją pierwszą notkę. Padło na buty wykonane specjalnie dla Anny Dayl (i zarazem pierwsze buty jakie kiedykolwiek wykonałem :P ). Nie wiem, co dokładnie podkusiło mnie, żeby praktycznie na początku zabawy w skórnictwo wziąć się od razu za buty szyte na wywrotkę, no ale cóż, zawsze byłem "specjalnym" dzieckiem.

Zacząłem od wybrania znaleziska, na którym będę się wzorował. Były to buty niskie, zapinane na klamerkę, z jedną podeszwą, znalezione podczas wykopalisk w Londynie (prawy górny róg zdjęcia). Nie miała to być dokładna rekonstrukcja (jak będę miał wprawę to mogę się za takową brać), a jedynie odszukanie poprawnego wzoru.

 


Przygotowanie podeszwy zacząłem od zakupu wkładek filcowych odpowiadających rozmiarowi stopy Ani, odrysowałem je na papierze milimetrowym i taką "podeszwę" przerobiłem na modłę średniowieczną, tzn. poszerzyłem ją w okolicach palców, a zwężyłem w śródstopiu, dodałem charakterystyczny nosek, itp.. Podeszwę wyciąłem w 3,5mm skórze podpodeszwowej, po wcześniejszych niepowodzeniach z użyciem 4mm juchtu, który dość nieprzyjemnie dawał się przecinać lnianym niciom (woskowanym na gorąco).
Mając gotową podeszwę, mogłem zabrać się za robienie wykroju przyszwy, co było totalnym eksperymentem (na szczęście dysponowałem wtedy modelem stopy mojej lubej, więc na bieżąco mogłem wszystko dopasowywać).  Do tego posłużyły mi naturalne boki blankowe około 2,5mm grubości.
No i zaczęła się najpiękniejsza część, pełna okrzyków zachwytu na skutek wbijającego się w palce szydła, pękających nici (skóra o dziwo trzymała pięknie) a także pewnego psa który postanowił pożreć mi wszystkie skórzane elementy...


Jak widać w pracy pomagałem sobie szydłem które służyło do przytrzymywania skóry w miejscu, co miało szczególne zastosowanie w czasie szycia noska, gdzie skórę trzeba było dość mocno naciągnąć i stabilizować, by dobrze naciągnąć nici, i żeby szwy trzymały jak trzeba. Całą przyszwę do podeszwy przyszywałem stosując technikę "na dwie igły".
Kiedy w końcu, po wielu godzinach, udało mi się przyszyć wszystko jak trzeba, przyszedł czas na moczenie butów, w celu przygotowania ich do wywrócenia. Uznałem, że najlepiej będzie pozwolić im moczyć się przez całą noc, a wywrócić je następnego dnia. Taki oto widok zastałem wstając rano:


Nie wiedziałem jak zachowa się po namoczeniu bardzo sztywna skóra podpodeszwowa, na szczęście dla mnie (i dla butów) po namoczeniu bardzo ładnie poddawała się kształtowaniu i cały proces wywracania przebiegł bez najmniejszych problemów. Jeszcze mokre buty powiesiłem w zaciemnionym, przewiewnym miejscu, aby uniknąć zniekształcenia skóry spowodowanego zbyt szybkim wysychaniem. Po dwóch dniach przyszedł czas na prace wykończeniowe. Krawędzie przyszwy, a także skórę na paski przyszyłem stosując szwy tunelowe (Flesh/Edge Butted Seam).


Może dziwić czemu zrobiłem to dopiero po wywróceniu, ale pierwotnie zszyłem brzegi przyszwy jeszcze przed moczeniem. Po wyschnięciu troszkę się rozeszły, więc w celu zapewnienia szczelności wolałem je popruć i zszyć jeszcze raz.

Tak prezentują się po pracach wykończeniowych:


Jak widać różnią się one od oryginału. Mają znacznie mniej wycięty przód, wyższe boki, niższy zapiętek. Jednak biorąc pod uwagę, że to moje pierwsze buty (już zdążyłem zrobić kolejne, ale o nich kiedy indziej), to mogę być z nich w pełni dumny :)


P.S. Po wszystkim zostałem poproszony o wklejenie (sic!) dodatkowej podeszwy i pięty, a także wkładki. Troszkę je to zniszczyło pod względem reko, ale cóż... W planach już są ich tr00 następcy ]:->

niedziela, 26 sierpnia 2012

Ręczne szycie skraca życie? cz. I

Wprawdzie trochę minęło od pierwszej notki; pomimo, że oboje ze Skeldem mamy wakacje, jakoś ciągle brakuje nam czasu.
Szyłam ostatnio - trochę w ramach wdzięczności dla Skelda (przedmiot tej wdzięczności z pewnością się na blogu pojawi), trochę dla siebie samej. Na pierwszy ogień poszła zwykła lniana koszula, wykrojona przez Skelda - musiałam potem dosztukować paski przy rękawach, bo wykroił sobie za krótkie. Szybki rzut na szwy:


Jakoś lubię obszywać krawędzie szwem dzierganym (blanket stitch), chociaż to czasochłonne; nic się jednak potem nie strzępi i nie najgorzej to wygląda. Niestety lniana nić, którą dostałam do pracy okazała się zbyt gruba i sztywna na takie obszywanie, więc obszywałam zwykłą nicią syntetyczną. Wiewiura podpowiedziała mi jednak rozwiązanie tego problemu, z którego na pewno skorzystam w przyszłości, a mianowicie zakup lnianej muliny i rozłożenie jej na nitki.

 A tu szew za igłą (backstitch). Wszystkie szwy konstrukcyjne zrobiłam właśnie nim i to na tyle drobno, że nawet moja mama nie chciała uwierzyć, że rzeczywiście szyłam ręcznie.



W międzyczasie wszystkie szwy rozprasowywałam i rozkładałam. Podwinięte krawędzie przeszyłam ściegiem przed igłą (running stitch). Szczerze mówiąc zawsze mam problemy z polskim nazewnictwem poszczególnych szwów.
A tak wygląda koszula na właścicielu:


c.d.n.